przez

Szanowni Państwo,


Z radością uczestniczę w wernisażu wystawy, poświęconej spuściźnie Aleksandra Fredry, której część znajduje się w Bibliotece Narodowej. Serdecznie dziękuję organizatorom za zaproszenie.
Pozwalam sobie zabrać głos jako przedstawicielka potomków pisarza. Mój dziadek ze strony Mamy był jego wnukiem – synem jego córki; natomiast babcia – była prawnuczką pisarza, wnuczką jego syna. Wystawa obejmuje obiekty oddane Bibliotece w depozyt w obliczu II wojny światowej, a na progu XXI wieku przekazane Bibliotece decyzją mojej Mamy Elżbiety i jej siostry Anny, podjętą w imieniu całego rodzeństwa i jego potomków jako spadkobierców. Rękopisy i dokumenty znalazły w Bibliotece fachową opiekę, szacowna instytucja stworzyła też możliwość publicznego udostępnienia zbiorów. Wszak Aleksander pisał dla czytelników i publiczności. Wystawę uzupełniają pamiątki będące w posiadaniu rodziny.
Zastanawiałam się, co jako rodzina zawdzięczamy fredrowskiej tradycji? Co z niej pozostało? Jak pisarz widziałby dzisiaj swoich potomków?
W ostatnich pokoleniach tradycja z pewnością nie przejawiała się w „dworskim” stylu życia czy wystroju domu. Trzeba pamiętać, że II wojna całkowicie rozbiła życie naszej rodziny – tak jak i wielu innych. Moi Dziadkowie zostali rozstrzelani, brat Mamy zginął w Katyniu, udziałem innych krewnych, najbliższych i dalszych, była walka zbrojna, obozy, zesłania, łagry, śmierć, ale także przymusowa emigracja. Ci, którzy przeżyli w kraju, musieli budować nowe życie w nieprzyjaznej rzeczywistości, traktowani jak klasowi wrogowie. Stracili wiele na skutek wojny, a także potem, gdy zostali wypędzeni z domów i swoich małych ojczyzn. Młodzi – mimo częstych szykan na uczelniach – zdobywali wykształcenie, zakładali rodziny. Pieczołowicie chronili nieliczne pamiątki – okruchy dawnego życia. Nie był to czas na kultywowanie zewnętrznych tradycji szlacheckiego rodu.
Z drugiej jednak strony byli świadomi swego dziedzictwa, zwłaszcza pewnych zobowiązań, które przejęli. Wśród najważniejszych było z pewnością poczucie odpowiedzialności za kraj, patriotyzmu w najlepszym znaczeniu tego słowa, obowiązku rzetelnej pracy – te wartości cenił Fredro, żołnierz, działacz obywatelski i dobry gospodarz. Oczywiste było w rodzinie – i jest nadal – przekonanie o potrzebie kultury obyczaju i języka. Przekazano nam też, że istotne jest poczucie humoru – nawet w najtrudniejszych chwilach.
Co do samego pisania – nie pojawił się kolejny tak wybitny talent jak Aleksander. Jednak komedie i wiersze pisał i publikował jego syn Jan Aleksander, a córka Zofia pozostawiła m.in. bardzo ciekawe „Wspomnienia z lat ubiegłych”. Sporo wierszy i fraszek, a także sztuki pisała i drukowała wnuczka Maria z Fr. Szembekowa, a wiersze i powieści – jej córka Jadwiga. W pokoleniu moich Rodziców wiele osób pisało już nie do druku, lecz dla rodziny; wiersze, wspomnienia – nostalgiczne z rodzinnych domów czy wstrząsające wojenne. Obecne czasy najwidoczniej mniej sprzyjają pisaniu.
Żywa natomiast pozostała tradycja amatorskich przedstawień teatralnych. Wiemy, że zwyczaj ten kultywowano już w domu rodziców Aleksandra, Jacka i Marianny; potem przechodził z pokolenia na pokolenie. Wystawiano sztuki z różnych rodzinnych okazji: urodzin czy imienin seniorów, jubileuszy i świąt. Grała w nich młodzież i dzieci. Zachowały się nawet zdjęcia z takich domowych przedstawień z początków XX wieku.
Szczególną rolę w przekazaniu tej tradycji odegrała Maria z Fredrów Szembekowa. Osierocona przez swą matkę tuż po urodzeniu, była wychowywana w domu dziadków Aleksandra i Zofii, w lwowskim dworku na Chorążczyźnie. Uwielbiała Dziadka, z wzajemnością, czego najlepszy wyraz dała w swoich wspomnieniach pt. „Niegdyś”. Już jako nastolatka pisała i reżyserowała komedie, a raczej farsy na użytek rodziny. Było zawsze pięć ról męskich – dla kuzynów Szeptyckich – i jedna główna żeńska – dla niej samej. W starszym wieku, owdowiała, spędzała najczęściej wakacje i święta z wnukami, moją Mamą i jej rodzeństwem; dla nich była Bunią. Wnuki wzrastały wraz z pamięcią o pradziadku i Chorążczyźnie. Zwyczajem było wówczas wystawianie młodzieńczych sztuk Buni podczas zjazdów rodzinnych na Boże Narodzenie. Starsze pokolenie – dawni aktorzy – z radością bili brawo i podpowiadali swoje młodzieńcze kwestie. Sama Maria była do końca życia współtwórcą i wdzięcznym widzem domowych przedstawień.
Moja Mama i jej siostra przekazały dalej teatralną tradycję, którą podtrzymujemy do dzisiaj. Piszemy wiersze, ody czy poematy wygłaszane z różnych okazji, nagrywamy płyty, wystawiamy też czasem własne krótkie komedie – oczywiście z odpowiednim dystansem do ich wartości literackiej; chodzi przecież o rodzinną wspólną zabawę.
I tu dochodzę do wniosku, że najcenniejszą rzeczą, jaką przejęliśmy z fredrowskiej tradycji, jest – obok poczucia humoru – poczucie rodzinnej więzi. Dla Aleksandra rodzina była centrum życia, dzieciom i wnukom poświęcał najwięcej starań i troski. Widać to wyraźnie w rodzinnych listach i wspomnieniach. Poza tym Fredrowie tworzyli klan – i coś z tego pozostało. Poszczególne gałęzie rodziny organizują od czasu do czasu zjazdy – gromadzące po kilkadziesiąt osób, od najstarszych do najmłodszych; uczestniczą w nich niekiedy nawet krewni z drugiej półkuli. Cieszymy się swoją obecnością, wiemy też, że mimo zabiegania i rzadkich kontaktów możemy na siebie liczyć. To poczucie rodzinnej wspólnoty jest niezwykłym darem. Myślę, że to właśnie sprawiłoby największą radość Pradziadkowi Aleksandrowi.

prof. Barbara Naganowska

Krótka historia fotela
W domu Aleksandra były dwa takie fotele. Po jego śmierci jeden zawędrował po linii córki Zofii do Przyłbic k. Lwowa, gdzie zamieszkała po ślubie z Janem Szeptyckim. Dwór przejął później jej najmłodszy syn Leon – mój dziadek. We wrześniu 1939 Dziadkowie zginęli, dwór został spalony, wszystko przepadło – fotel oczywiście także. Uratowano jedynie nieco osobistych rzeczy oraz walizeczkę klisz fotograficznych i zdjęć, które zdążyła wywieźć moja Mama, a które zrobiła jej siostra Anna. Zdjęcia te są dzisiaj bezcenne.
Drugi fotel po linii syna pisarza, Jana Aleksandra, znalazł się w Siemianicach w Wielkopolsce, dokąd przeprowadziła się jego córka Maria po ślubie z Piotrem Szembekiem. Pałac siemianicki został obrabowany przez wojska hitlerowskie, które wywiozły stamtąd całe wagony mebli, dzieł sztuki i broni, później pałac został do reszty splądrowany. Jednak krótko po wojnie jacyś życzliwi ludzie przekazali dosłownie kilka mebli – w tym fotel – mojej Mamie i ciotce Annie, które mieszkały już wówczas w Poznaniu. Niedawno fotel został poddany renowacji i odzyskał dawny wygląd na podstawie zdjęcia siemianickich wnętrz, prawdopodobnie z początku XX wieku. Dzięki temu mógł znaleźć się na wystawie.

Komentarze zostały wyłączone.

Close Search Window